sobota, 31 października 2020
31.10.2020
piątek, 30 października 2020
30.10.2020
Wczoraj był trudny dzień.
Było dużo złości.
Niezrozumienia.
Niepogodzenia.
Bezsilności.
Płaczu.
Późno położyłam się spać. Z ciężką od emocji głową. Zasypiając widziałam jasną gwiazdę. To był dla mnie uspokajający widok. Kojący. Przyszedł sen spokojny, zdrowotny. Rano wstałam z lekką? lżejszą głową...
I piję kawę. Dużą z ekspresu, z mlekiem. Nie mogę pić mleka, ale hej! powoli umieram, kto mi zabroni? Na języku zostaje jej smak, na dłoni ciepło kubka. Zauważyłeś, że smak i zapach są ze sobą nierozwiązalnie połączone? Czuję na języku smak kawy a głębiej w gardle jej zapach. Dziwnie tak czuć zapach gardłem... Smak kawy nierozwiązalnie połączony z zapachem kawy...
I zrobię koktajl. Wrzucę do dzbanka szpinak, dużo szpinaku i kiwi i mrożone truskawki i kilka orzechów. I wszystko zmiksuje ze szklanką wody. Może dołożę jeszcze banana? I będzie smak na języku i zapach w gardle. I aksamitność i chłód wpadający aż do żołądka. I otulę je na chwilę kocem...
Ten chłód wpadający do żołądka.
Chłód płynący w żyle.
Chłód studzący emocje.
To jest dobra baza wypadowa na ten dzień.
czwartek, 29 października 2020
29.10.2020
Krzyczę. Krzyczę całą sobą, całym wnętrzem, zdławionym gardłem, ściskiem w żołądku. Krzyczę każdą komórką ciała. Zbolałą i wyczerpaną czekaniem, wyczekiwaniem, zawodem, nadzieją.
W którą stronę mam wymierzyć swój gniew? Kto jest odpowiedzialny za to, że czekam? Kogo obwinić za to, że brakuje lekarzy? Że covid? Że dodatnie wymazy, że kwarantanna, że zachorowania, że dezynfekcja oddziału? Że czekam, kolejny raz czekam a rak nie czeka.
W kogo mogę uderzyć? Kogo zranić? Na kogo rzygnąć swoim strachem i bezsilnością? Jak wywalić to, co mnie zżera od środka, dławi gardło i wyciska łzy z oczu? Jak się tego pozbyć?
Do kogo mieć żal, że zachciało mi się chorować właśnie teraz?
Kogo obwinić za swój strach?
Jak zachować spokój, jak wyrównać oddech, jak nie dać się panice? Tej panice, która zasnuwa mgłą racjonalne myślenie. Której podstępne, lepkie paluchy oplatają mnie całą. Chwytają mocno i trzymają. I nawet jak się wyrwę, to zostaje ślad.
Kogo obwinić za to, że nie potrafię ułożyć?
Siedzę więc skulona. Myślę o tym, że stres, że nerwy, że strach. Że karmią nowotwór, że rośnie we mnie silny moim strachem i bólem. Siedzę skulona, próbuję poukładać. Znaleźć sens. Przecież we wszystkim trzeba szukać sensu. Trzeba odnaleźć sens, bo jak to może być że bez sensu?
Chcę się obudzić.