czwartek, 29 października 2020

29.10.2020

Krzyczę. Krzyczę całą sobą, całym wnętrzem, zdławionym gardłem, ściskiem w żołądku. Krzyczę każdą komórką ciała. Zbolałą i wyczerpaną czekaniem, wyczekiwaniem, zawodem, nadzieją.

W którą stronę mam wymierzyć swój gniew? Kto jest odpowiedzialny za to, że czekam? Kogo obwinić za to, że brakuje lekarzy? Że covid? Że dodatnie wymazy, że kwarantanna, że zachorowania, że dezynfekcja oddziału? Że czekam, kolejny raz czekam a rak nie czeka.

W kogo mogę uderzyć? Kogo zranić? Na kogo rzygnąć swoim strachem i bezsilnością? Jak wywalić to, co mnie zżera od środka, dławi gardło i wyciska łzy z oczu? Jak się tego pozbyć?

Do kogo mieć żal, że zachciało mi się chorować właśnie teraz?

Kogo obwinić za swój strach?

Jak zachować spokój, jak wyrównać oddech, jak nie dać się panice? Tej panice, która zasnuwa mgłą racjonalne myślenie. Której podstępne, lepkie paluchy oplatają mnie całą. Chwytają mocno i trzymają. I nawet jak się wyrwę, to zostaje ślad.

Kogo obwinić za to, że nie potrafię ułożyć?

Siedzę więc skulona. Myślę o tym, że stres, że nerwy, że strach. Że karmią nowotwór, że rośnie we mnie silny moim strachem i bólem. Siedzę skulona, próbuję poukładać. Znaleźć sens. Przecież we wszystkim trzeba szukać sensu. Trzeba odnaleźć sens, bo jak to może być że bez sensu?

 

 

Chcę się obudzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz