środa, 28 października 2020

28.10.2020

28.10.2020
 
Edyta nie żyje.
Polska protestuje.
We mnie guz.
Kolejny.

    Patrzę w okno. Wiesz, że mam piękny widok z okna? Każdego okna. Z południowego widzę Beskid Mały i jarzący się nocą krzyż na Chrobaczej Łące. Linię starych lip rosnących wzdłuż głównej ulicy, stanowiącą granicę parku i Nowego Miasta. Widzę orzechy, włoskie orzechy rosnące od mojego zawsze. Kilkadziesiąt drzew, jedno obok drugiego. Pierwsze łyse, ostatnie zielone. I stara wierzba z posrebrzanymi liśćmi, jak dostojna matrona chowająca dzieci w fałdach szerokiej spódnicy. Kiedy się mocno wychylę, widzę wieżę kościoła i szczyt kaplicy imienia naszego świętego. Widzę dach szkoły. Tej samej do której chodzili moi rodzice, ja i do której chodzą moje dzieci. Widzę bloki osiedla na którym spędziłam 13 lat życia. Widzę też rzeczy których nie chciałabym widzieć. Udaję, że ich nie ma.
    Z północnego okna widzę Polskę. Uzmysłowienie sobie, że ciągnie się ona w stronę ciemnej północy, było szokującym odkryciem dla nastoletniej mnie :) Przecież świat rozpościerał się w tę drugą, słoneczną stronę... Widzę korony drzew. Wielu różnych. Lipy, orzechy włoskie, sosny, modrzewie, jarzębiny, topole. Drzewa owocowe. Żywopłoty. Pomarańczowo-, żółto-, czerwono-, brązowo-, zielona układanka. Widzę dachy domów. Sąsiedzi bliżsi i dalsi. Znajomi i nieznajomi. Od lat prawie niezmienny obrazek.
    Widok z zachodniego okna jest prawie taki sam jak z północnego. Różnica jest daleko na linii horyzontu - rysują ją drzewa rosnące wzdłuż koryta rzeki. Odcinają przestrzeń wyraźną kreską. Za nimi inny świat? Kiedy wieje, ich korony majestatycznie tańczą lub gniewnie wyrywają się w moją stronę. Czasami nadają rytm szeleszczącym liściom i sprawiają, że człowiek ze strachem słucha świstów w kominie.
    Nie mam okna, które wychodziłoby na wschód. Wschody słońca oglądam mocno wychylona z tego południowego... A w każdym innym szukam oczami widoku drzew...
 
    Nocami leżę na wznak. Czasami długo nie mogę zasnąć. W głowie kotłują się myśli. Jedna goni drugą. Nie lubię tego. Szukam spokoju. Próbuje wyrównać oddech, skupić się na wdechu, na chłodnym powietrzu wpływającym do mojego ciała przez czubek nosa i ciepłym uciekającym powoli przez rozchylone usta. I nagle pojawia się męcząca myśl i gubię ten rytm i jest mętlik i bruzda między brwiami na niezrozumienie, niegodzenie... 
    Nocami leżę na wznak. Przez otwarte okno widzę północne niebo. Czasami jeszcze różowieje letnim zachodem słońca. Przez otwarte okno wpada chłodne powietrze. I widzę Duży Wóz i Mały Wóz. I czasami, bardzo rzadko, błyśnie spadająca gwiazda albo nisko panoszą się obłoki srebrzyste. I patrzę na to niebo - ciemne, niezmienne, spokojne. Północne okno to mój skarb.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz