... Znienawidzone słowa. Boże, jeśli kiedykolwiek komukolwiek tak powiem - niech mnie szlag trafi.
Rozumiem intencje rozmówcy,przynajmniej staram się. Rozumiem, że druga osoba boi się rozmawiać o chorobie - przecież RAK to temat tabu. Boi się wymawiać tego słowa, boi się kiedy ktoś mówi: a jak umrę? Rozumiem, że równocześnie chce wesprzeć, poprawić nastrój. Ale, kurwa, nienawidzę tego wyrażenia.
Jesteś jak mała, wystraszona kupa gówna (kupa gówna może być wystraszona? w każdym razie tak się czujesz - jak kupa gówna i jesteś wystraszony), jesteś teraz trędowaty, wyalienowany, boisz się jak skurwysyn a ktoś ci powie: myśl pozytywnie....
Na początku kuliłam się z bólu kiedy to słyszałam. Myślałam - człowieku! ja mam raka! mogę umrzeć a ty mi mówisz, że mam myśleć pozytywnie?!
Później tylko - pierdolisz, jak ty pierdolisz z tym myśleniem...
Boję się. Boję się cały czas. Śmieję się, spotykam z przyjaciółmi, tulę dzieci i boję się. Żyję i boję się. Nie byłam kimś na tyle wyjątkowym, żeby ominęła mnie ta choroba, żeby chemia spowodowała całkowitą regresję guza, ani nawet częściową. Czy jestem chociaż na tyle wyjątkowa, żeby dożyć starości...? I ty mi każesz myśleć pozytywnie?
Po każdej odroczonej chemii wyłam w poduszkę. Że ciało mnie znowu zawodzi. Że mój duch daje radę ale ciało daje dupę. Że jestem beznadziejna. Że może "myślę za mało pozytywnie"?... Ale wstawałam z klęczek. Myłam twarz zimną wodą i myślałam - dawaj, dawaj jeszcze - i tak dam radę!
Jeśli umrę, to nie dlatego, że nie myślałam pozytywnie ale dlatego, że to ciało które mnie nosi - przegra z komórkami nowotworowymi. Moje zdrowe zostaną zjedzone przez te chore. I nie będzie w tym żadnej mojej winy.
środa, 12 kwietnia 2017
piątek, 7 kwietnia 2017
Deszcz
Deszcz.
Wielkie, lepkie krople.
Przyginają mnie do ziemi.
Obijają moje plecy.
Resztką sił się prostuję i strzepuję je z ramion. Jak pies.
Mieszają się na twarzy ze łzami.
Nie schowię jej w dłonie.
Tak. Deszczowo w mojej duszy.
czwartek, 6 kwietnia 2017
11z25
Zaliczyłam. Zaliczyłam dziś 11 naświetlanie. Jeszcze 14 i kolejny etap za mną.
Kiedy chodziłam na chemię siedziałam cicho w kąciku i odcinałam się od wszystkiego. Od rozmów o przerzutach, białym cukrze, o tym jak koncerny farmaceutyczne zaleczają a nie leczą i ta cała chemia to bujda na resorach. Czytałam, rozwiązywałam sudoku, pilnowałam kroplówki. Czas leciał.
Zobaczysz, wszystkie panie po operacji trzymają się razem, wspierają, też tak będziesz - mówiła przyjaciółka. Nie chciałam. Nie w tej chorobie, która daje i zabiera.
Na kolejnej chemii poznałam panią Turbanową. Gadałyśmy i śmiałyśmy się jak dzikie :) Szłyśmy prawie równo, operacja w odstępie 5 dni, radio też. Często do siebie dzwonimy.
Później rehabilitacja, cudowna pani E. która naprawia ręce ale głównie jest balsamem na zbolałą duszę. I pacjentki po operacjach. Czasem było smutno, poważnie, były łzy. Dużo częściej rozmowy o pierdołach, przepisach kulinarnych i śmiech, całe naręcza śmiechu.
Dzisiaj jeżdżę na radioterapię i czekam kiedy przyjdzie Jola, Basia, pani Dystyngowana, pani Starsza. Chyba niechcący je polubiłam. Czekam na spotkania z nimi i będzie mi brakować tych rozmów. Brać numery telefonów do nich...? Nie urywać kontaktów? Bać się każdych badań, już nie tylko swoich ale i ich? Cieszyć się z pomyślnych, wiedzieć, że one jak nikt inny rozumieją?
Nie wiem. Nie wiem. Nienawidzę tego mętliku.
Kiedy chodziłam na chemię siedziałam cicho w kąciku i odcinałam się od wszystkiego. Od rozmów o przerzutach, białym cukrze, o tym jak koncerny farmaceutyczne zaleczają a nie leczą i ta cała chemia to bujda na resorach. Czytałam, rozwiązywałam sudoku, pilnowałam kroplówki. Czas leciał.
Zobaczysz, wszystkie panie po operacji trzymają się razem, wspierają, też tak będziesz - mówiła przyjaciółka. Nie chciałam. Nie w tej chorobie, która daje i zabiera.
Na kolejnej chemii poznałam panią Turbanową. Gadałyśmy i śmiałyśmy się jak dzikie :) Szłyśmy prawie równo, operacja w odstępie 5 dni, radio też. Często do siebie dzwonimy.
Później rehabilitacja, cudowna pani E. która naprawia ręce ale głównie jest balsamem na zbolałą duszę. I pacjentki po operacjach. Czasem było smutno, poważnie, były łzy. Dużo częściej rozmowy o pierdołach, przepisach kulinarnych i śmiech, całe naręcza śmiechu.
Dzisiaj jeżdżę na radioterapię i czekam kiedy przyjdzie Jola, Basia, pani Dystyngowana, pani Starsza. Chyba niechcący je polubiłam. Czekam na spotkania z nimi i będzie mi brakować tych rozmów. Brać numery telefonów do nich...? Nie urywać kontaktów? Bać się każdych badań, już nie tylko swoich ale i ich? Cieszyć się z pomyślnych, wiedzieć, że one jak nikt inny rozumieją?
Nie wiem. Nie wiem. Nienawidzę tego mętliku.
środa, 5 kwietnia 2017
początek II
Kiedy zaciekawi mnie jakaś historia, zawsze szukam jej początku. Kiedy, na co, z jakim skutkiem...
Tutaj znajdziesz moją historię.
Koniec marca - moja brodawka delikatnie zaczęła się załamywać. Macam piersi, to trudne bo czuję tylko grudę na grudzie. Dzwonię do przyjaciółki: umów mi wizytę u was w poradni.
Początek kwietnia - wszystko w porządku, nie ma pani obciążenia chorobą, jest pani młoda, w badaniu nic mnie nie niepokoi. Możliwe, że jakieś więzadło zaciąga brodawkę, czasem się tak zdarza po karmieniu. Dla spokoju zrobimy usg i umówię panią od razu w maju na wizytę. Proszę zrobić przed wizytą usg.
rejestracja: przecież pan doktor wie, że najszybszy termin to dopiero lipiec.
przyjaciółka: 19 maja przyjedź.
19 maj - widzę czarną dziurę na usg, pytania lekarza kiedy wizyta w poradni, cisza, dokładne sprawdzanie, wysmarowana od szyi po pas, pod pachą czarna dziurka. Chyba coś nie tak...
Panie doktorze, jest bardzo źle?
Na 90% rak. Ktoś chorował w rodzinie?
Nie, będę pierwsza. Pod pachą też coś jest?
Prawdopodobnie przerzut. Ale niech się pani nie załamuje, trzeba być pozytywnie nastawionym (później znienawidzę te słowa).
Wychodzę z gabinetu. Gubię się w szpitalnych korytarzach, nie znam ich. Szukam w panice męża. Gdzie on jest. Z ulgą wypatruję go przy samochodzie, rozmawia przez telefon. Rzucam się w jego ramiona. Chcę się schować, uciec przed rakiem. Mówię. Płaczę.
Muszę powiedzieć mamie. Tata ma czerwone oczy.
Dzwonię do przyjaciółki. Wyje. Dlaczego Ty? A dlaczego nie? Nie jestem nikim wyjątkowym. Będę, przejdziemy przez to razem.
Śpię. Sen bez snów. Nad ranem się budzę. Witam w nowym świecie. Biopsje, badania krwi. Znam przeciwnika. Czekam na konsylium. Czekam na chemię. Teraz będę już cały czas na coś czekać.
Siedzę na podłodze, patrzę na moje dzieci. Ziemia umyka mi spod stóp kiedy uświadamiam sobie, że moja córka nie pamiętałaby mnie gdybym umarła.
Mówię wszystkim. Piszę smsy. Muszę to z siebie wywalić. Nie chcę tego nosić w sobie.
Jesteśmy! Nie zostawimy Cię! Modlimy się! Myślimy o Tobie.
Staję na nogi. Daleka droga do mnie z dzisiaj.
Tutaj znajdziesz moją historię.
Koniec marca - moja brodawka delikatnie zaczęła się załamywać. Macam piersi, to trudne bo czuję tylko grudę na grudzie. Dzwonię do przyjaciółki: umów mi wizytę u was w poradni.
Początek kwietnia - wszystko w porządku, nie ma pani obciążenia chorobą, jest pani młoda, w badaniu nic mnie nie niepokoi. Możliwe, że jakieś więzadło zaciąga brodawkę, czasem się tak zdarza po karmieniu. Dla spokoju zrobimy usg i umówię panią od razu w maju na wizytę. Proszę zrobić przed wizytą usg.
rejestracja: przecież pan doktor wie, że najszybszy termin to dopiero lipiec.
przyjaciółka: 19 maja przyjedź.
19 maj - widzę czarną dziurę na usg, pytania lekarza kiedy wizyta w poradni, cisza, dokładne sprawdzanie, wysmarowana od szyi po pas, pod pachą czarna dziurka. Chyba coś nie tak...
Panie doktorze, jest bardzo źle?
Na 90% rak. Ktoś chorował w rodzinie?
Nie, będę pierwsza. Pod pachą też coś jest?
Prawdopodobnie przerzut. Ale niech się pani nie załamuje, trzeba być pozytywnie nastawionym (później znienawidzę te słowa).
Wychodzę z gabinetu. Gubię się w szpitalnych korytarzach, nie znam ich. Szukam w panice męża. Gdzie on jest. Z ulgą wypatruję go przy samochodzie, rozmawia przez telefon. Rzucam się w jego ramiona. Chcę się schować, uciec przed rakiem. Mówię. Płaczę.
Muszę powiedzieć mamie. Tata ma czerwone oczy.
Dzwonię do przyjaciółki. Wyje. Dlaczego Ty? A dlaczego nie? Nie jestem nikim wyjątkowym. Będę, przejdziemy przez to razem.
Śpię. Sen bez snów. Nad ranem się budzę. Witam w nowym świecie. Biopsje, badania krwi. Znam przeciwnika. Czekam na konsylium. Czekam na chemię. Teraz będę już cały czas na coś czekać.
Siedzę na podłodze, patrzę na moje dzieci. Ziemia umyka mi spod stóp kiedy uświadamiam sobie, że moja córka nie pamiętałaby mnie gdybym umarła.
Mówię wszystkim. Piszę smsy. Muszę to z siebie wywalić. Nie chcę tego nosić w sobie.
Jesteśmy! Nie zostawimy Cię! Modlimy się! Myślimy o Tobie.
Staję na nogi. Daleka droga do mnie z dzisiaj.
poniedziałek, 3 kwietnia 2017
początek
Najpierw był szok. Stanęłam za szklaną szybą. Byłam ja i rak. Za szybą było wszystko. Czułam się jak w jakiejś innej rzeczywistości. Jakbym brodziła we mgle. Gęstej, oblepiającej, duszącej mgle. Wyłam bezgłośnie w łazience zagryzając ręcznik. Patrzyłam na swoje ciało z niedowierzaniem. Dało mi dwoje cudnych dzieci, dało mi raka. Taki przeskok? Jak to możliwe w ogóle?
Dzisiaj nie ma już szyby. Jest strach, który pląta się między moimi kolanami. Czasem podnosi szpony do gardła i zaciska je. Kopniakiem go odganiam.
Dzisiaj jest prawie rok od wtedy.
Po co to pisanie? Bo ten strach, który odczuwam fizycznie jak ból - mniej boli. Oswajam go, zmniejszam, dzięki temu stoję prosto. Kiedy często wymawiam słowo rak - ono staje się mniej straszne. Dla mnie i dla Was.
Subskrybuj:
Posty (Atom)