czwartek, 6 kwietnia 2017

11z25

Zaliczyłam. Zaliczyłam dziś 11 naświetlanie. Jeszcze 14 i kolejny etap za mną. 
Kiedy chodziłam na chemię siedziałam cicho w kąciku i odcinałam się od wszystkiego. Od rozmów o przerzutach, białym cukrze, o tym jak koncerny farmaceutyczne zaleczają a nie leczą i ta cała chemia to bujda na resorach. Czytałam, rozwiązywałam sudoku, pilnowałam kroplówki. Czas leciał.
Zobaczysz, wszystkie panie po operacji trzymają się razem, wspierają, też tak będziesz - mówiła przyjaciółka. Nie chciałam. Nie w tej chorobie, która daje i zabiera.
Na kolejnej chemii poznałam panią Turbanową. Gadałyśmy i śmiałyśmy się jak dzikie :) Szłyśmy prawie równo, operacja w odstępie 5 dni, radio też. Często do siebie dzwonimy. 
Później rehabilitacja, cudowna pani E. która naprawia ręce ale głównie jest balsamem na zbolałą duszę. I pacjentki po operacjach. Czasem było smutno, poważnie, były łzy. Dużo częściej rozmowy o pierdołach, przepisach kulinarnych i śmiech, całe naręcza śmiechu.
Dzisiaj jeżdżę na radioterapię i czekam kiedy przyjdzie Jola, Basia, pani Dystyngowana, pani Starsza. Chyba niechcący je polubiłam. Czekam na spotkania z nimi i będzie mi brakować tych rozmów. Brać numery telefonów do nich...? Nie urywać kontaktów? Bać się każdych badań, już nie tylko swoich ale i ich? Cieszyć się z pomyślnych, wiedzieć, że one jak nikt inny rozumieją?

Nie wiem. Nie wiem. Nienawidzę tego mętliku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz