Przez jakiś czas nie śniłam wcale. Kładłam się do łóżka i wpadałam w czarną dziurę bez snów, z której wybudzałam się raz za razem... Wpatrywałam się w ciemną noc, słuchałam oddechu jeszcze męża i myślałam o tym co mam a czego nigdy nie będę mieć...
Oczy szeroko otwarte, wpatrzone w ciemność, odgłosy nocy i moje myśli. Uporczywe, męczące myśli.
Nie chcę do nich wracać. Chcę zostawić je za sobą, przerobić, poukładać. I piszę o nich nie pisząc o nich, i odcinam się nie odcinając... Czasami jest trudno...
Teraz śnię męczące, męczące sny... Chodzę po mrocznych domach, po wąskich schodach, szukam dzieci, chowam się przed potworami... Ciemne, nasycone kolory. Ciasnota. Gęste, oblepiające całe moje ciało powietrze. Duchota. I cała przestrzeń wokół mnie, żyjąca, oddychająca, pulsująca. Pulsująca. W rytmie bicia mojego serca. Ruszająca się w rytmie moich ruchów i oddechów. Czuję ją nawet w moim słyszeniu. Wypełnia mnie całą. I uciekam przed potworami, przed zwierzętami. Sapiący oddech groźnych bestii, czuję je tak blisko, włosy na karku stają na sztorc... Czuję ich zęby wbijające się w moje ciało. Ból, fizyczny ból, który sprawia, że budzę się z krzykiem... Ciepło płomieni muskających ciało. Krople potu. Klejące się do ciała ubranie. Śmierć, płacz dławiący moje gardło. Napięcie.
Śnię to wszystko. Rano ścieram z oczu resztki koszmarów a tak naprawdę tylko rozmazuję je tłustym śladem po policzku. Wynurzam się z nich a one spływają powoli ciężkimi kroplami po moim ciele... Brakuje mi tchu.
Czekam na nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz