13 dzień drugiego cyklu chemioterapii.
Kilka słabych, pod względem fizycznym, dni za mną. Dni, kiedy byłam opuchnięta, niewyspana i tak śmiertelnie zmęczona zaraz po przebudzeniu sie... Kiedy przeżyć dzień i sprostać obowiązkom to było wielkie wezwanie...
I znowu bolą mnie stopy. Znowu wrażenie jakbym miała odciski po noszeniu cały dzień niewygodnych butów. Ciezko stawiać kroki...
A ogólnie? Ogólnie mam teraz dobry czas. Stoję prosto i uśmiecham się na myśl o przyszłości. Mam marzenia, które pielęgnuję. Codzienność, którą celebruję. Tak bardzo staram się łapać te małe, dobre chwile które zdarzaja się cały czas... I znowu ta cała moja sytuacja wydaje mi się tak bardzo nieprawdopodobna, nieprawdziwa... Czy to niezgoda we mnie? Zaprzeczenie? Nie wiem... Staram się nie rozmyślać nad tym, żeby nie płakać. Nie chcę pozwolić, żeby te łzy i te emocje za nimi kryjące się, przysłoniły mi jasność myślenia. To nie czas na to. Teraz chce żyć jakby raka nie było. Jakby nigdy go nie było. Chociaż przez chwilę zapominam.
Wypiłam kawę, patrzę na śnieg - gęsty, biały śnieg lecący wprost z nieba, cieszę się tą spokojna, najspokojniejszą chwilą w ciągu całego dnia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz