piątek, 13 listopada 2020

13.11.2020

Ostatnie dwa dni były dla mnie trudne... Działy się sprawy, które dotykały mojej codzienności związanej z chorowaniem i tej bez. 
 
I uzmysłowiłam sobie, że coraz trudniej znaleźć mi przestrzenie mojego życia na które choroba nie ma wpływu. Coraz trudniej mi je rozgraniczyć. Ta mniej chciana rzeczywistość wypiera resztki tej do której tęsknię... I pewnie mogłabym z tym walczyć, mogłabym zacięta przeć na przód, tylko po co? Przecież to nie o to chodzi, żeby bezmyślnie udowadniać sobie i innym, że się da. Szukanie na siłę tej dawnej normalności jest dla mnie coraz bardziej czasochłonne i wyniszczające. Moje poranione i zakrwawione palce wygrzebują ją spomiędzy twardych, bezlitosnych grud bólu, leków, tabletek, wizyt u lekarzy, myślenia, martwienia się, godzenia się. Jestem tym zmęczona. Po prostu zmęczona. I nie chcę tracić czasu na coś czego nie zmienię... Wolę pogodzić się z tym, że choruję i że tak właśnie wygląda moja codzienność. To nie ma nic wspólnego z poddaniem się, z rezygnacją, z niepodjęciem walki czy brakiem chęci życia. Kurwa, jak ja chcę żyć...
Po prostu przeliczam zyski i straty takiego wyszarpywania ochłapów codzienności. I wychodzi mi, że warto odpuścić. Bo się da i można.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz